Kilka ładnych lat temu, przygotowując się do pewnej konferencji naukowej, rozpatrywałem początek pontyfikatu papieża Franciszka, który przebiegał wtedy pod głośnym hasłem: „Pragnę Kościoła ubogiego dla ubogich”. Pamiętam zachwyt wszystkich katolików nad tym pierwszym wrażeniem osoby Ojca Świętego, który swoim zachowaniem wydawał się wprowadzać pewne „novum” w postrzeganiu Kościoła. Aż trudno zrozumieć, że większość z tych wtedy zachwyconych dziś kompletnie nie rozumie papieża, który po swojemu analizuje i komentuje sytuację wojny na Ukrainie. W najnowszych badaniach ponad 80% ankietowanych negatywnie ocenia ostatnie wypowiedzi Ojca Świętego na ten temat. I choć sposób jego duszpasterzowania i wypowiedzi to jakby dwa różne, odrębne tematy, rodzi to wszystko konkretne pytania. Świat się zmienił? Ludzie się zmienili? Czy może oczekiwania się zmieniły?
Od kilku ładnych miesięcy w swojej diecezji sprawuję posługę duszpasterza akademickiego. W niełatwych czasach biskup wybrał mnie do pracy z tą przecież: niełatwą, niewierzącą, niepraktykującą, niemoralnie się zachowującą młodzieżą, studentami na dodatek. Jestem tą posługą zachwycony. Jest ona dla mnie niesamowitym doświadczeniem „nowego pokolenia ludzi wierzących”, którzy – o dziwo – ani nie są analfabetami religijnymi ani zobojętnieni a wręcz przeciwnie mają wobec Kościoła (jako instytucji ale i jako wspólnoty) konkretne oczekiwania. Oczekiwania, z którymi – mam takie wrażenie – zaczyna się rozmywać nawet papież Franciszek, który może w roku wyboru (to już prawie 10 lat) był dla wielu ówcześnie młodych fenomenem i powodem zachwytu. Młodzi ludzie coraz bardziej oczekują konkretów a przede wszystkim klarowności! Przejrzystości w postawach, gestach, słowach, w nauczaniu i duszpasterstwie. Po prostu autentyczności, która może (a nawet musi) być wymagająca, ponieważ tylko taka pociąga.
Reaktywując po pandemii duszpasterstwo dla studentów wyobrażałem sobie to jako konieczność zbudowania miejsca, w którym młodzi ludzie będą mogli się spotkać i nie będą musieli wstydzić się przyznać do swojej wiary. Taka „swojska” miejscówka dla młodych katolików – w moim pierwotnym myśleniu – byłaby idealną odpowiedzią na potrzeby tego środowiska, które zostało mi niejako zadane. Jak bardzo się myliłem! Spotkać się oni mogą w kinie, w kawiarni, na dyskotece, w każdym klubie czy parku. Tam mogą ze sobą pobyć, pośmiać się, pobawić, po prostu cieszyć się życiem. Pojawiając się w duszpasterstwie oczekują jednak zupełnie czegoś innego. Oczywiście nie brakuje spotkań towarzyskich, częstych „eksperymentów kulinarnych” (w myśl hasła: student wiecznie głodnym) i hektolitrów wypitej herbaty. Nie brakuje jednak, a może przede wszystkim: żarliwych dyskusji o wierze, pytań o Dekalog i moralność zachowań, analizy spraw bioetycznych, niegasnącej ciekawości na tematy drażliwe – od pedofilii w Kościele po system finansowy i hierarchiczny. Nie brakuje inspirujących książek, podsyłania sobie linków do ciekawych wykładów teologicznych a nawet otwartego reprezentowania swoich bardzo konkretnych poglądów religijnych w środowisku społecznym. To mnie na prawdę zaskoczyło. Kiedy studenci mówią, że maja dość „pluszowatego katolicyzmu”, który można zamknąć w idei dobroludzizmu (wystarczy być dobrym by się zbawić), że oczekują od Kościoła by wymagał (domagając się przy tym konkretnych katechizmowych kazań i jasnych, merytorycznych wskazówek na życie z ambon zamiast nieustannego powtarzania, że Jezus jest Miłością) rośnie moje kapłańskie serce. Nie dlatego, że to moja wizja Kościoła, bo takowej nie mam, ale dlatego, że jak na dłoni widać ich dojrzałość lub dorastanie do dojrzałości w wierze. I choć praca w szkole pokazuje mi niejako drugą stronę medalu (bylejakość i niechęć do wszystkiego) to praca w środowisku akademickim przywraca nadzieję.
Pewnie nie zawsze w całej swojej nieudolności potrafię zaspokoić potrzeby tych młodych ludzi to stworzenie dla nich odpowiedniej przestrzeni na spotkanie i wymianę poglądów na prawdę wystarcza. Sami sobie odpowiadają na pewne wątpliwości, wzajemnie się budują swoim świadectwem życia i poglądami, tworząc przy tym niesamowity klimat. Niech za przykład posłużą choćby niektóre wnioski z dyskusji studentów nad „wizją Kościoła”, która miała miejsce w związku z trwającym synodem o synodalności. Studenci widzą m.in. naganne postawy niektórych kapłanów i konieczność większej karności; dostrzegają miałkość katechezy szkolnej i brak konstruktywnej debaty nad jej reformą; oceniają negatywnie „miły i przyjazny” przekaz bez wymagań; oceniają słabo formację kleryków, która nie przystoi do nowych czasów; nade wszystko negatywnie wypowiadają się nad słabością przekazu Kościoła w mediach, która dzisiaj wydaje się być kluczowa. To tylko oczywiście niektóre spostrzeżenia (reszta dostępna na fb: Duszpasterstwo Akademickie Na Pietrze). To wszystko budzi wielką nadzieję.
Myślę, że wszyscy znamy „prorocką” wizję Benedykta XVI, który na długo przed swoim pontyfikatem roztaczał wizję o Kościele małym, ale dobrym jakościowo. Myślę, że to dokonuje się na moich oczach. Ci młodzi (choć nieliczni – choć statystycznie i tak nie jest tak źle) są bardzo ambitni w kwestiach wiary i domagają się konkretów oraz jakości. To już nie „tradycyjni” katolicy, którzy chodzą do kościoła bo zawsze tak się czyniło. To już nie „butownicy” katolicy, którzy negują wszystko, co kościelne. To świadomi wierni, którzy wymagają od siebie i od innych. Tylko mam dziwne wrażenie, że „Kościół w ogólności” (nie wchodźmy w kwestie sytuacji pojedynczych i wyjątkowych) po prostu znowu się spóźnił, znowu nie potrafi dogonić i odpowiedzieć na ten apel młodego pokolenia, zaspokoić ich (chyba oczywiste i mało wymagające) potrzeby. Świat się zmienił a młyny Kościoła ponownie mielą za wolno?
Ktoś może zarzucić, że Kościół nie musi się zmieniać, bo przecież EWANGELIA I DOKTRYNA są niezmienne. Niech w tym się nie zmienia, niech tylko potrafi to „podać na złotej tacy”, bo tak cennych darów nie można podrzucać byle jak. Sam, nieudolnie robię, co mogę. Jest nas wielu. Boję się, że jednak w ogólnym rozrachunku wciąż o wiele, o wiele za mało.
Zapraszam do dyskusji.