„Biskupi przesunęli beatyfikację Wyszyńskiego, bo wiedzą, że gdy się odbędzie, to trzeba będzie zacząć go naśladować” – usłyszałem kilka tygodni temu z ust pewnego człowieka podczas jednej z kurtuazyjnych rozmów przykościelnych. I choć terminu beatyfikacji Sługi Bożego Prymasa Tysiąclecia nie przesunęli wcale biskupi to trudno się nie zgodzić z tym stwierdzeniem, że wyniesienie tego Pasterza do chwały ołtarzy wiąże się z nie lada wyzwaniem i zadaniem na wiele lat dla Kościoła w Polsce.
Postać kardynała Wyszyńskiego od wielu lat budziła moje żywe zainteresowanie. Nie pamiętam skąd się ono wzięło, ale jego wielkość jest na tyle przyciągająca, że przeczytałem wiele książek na jego temat i tych, zawierających jego nauczanie. Czy znam je doskonale? Na pewno nie, bo to niewyczerpujące się źródło inspiracji. Myślę jednak, że nawet pobieżne zaznajomienie się z życiem i podstawowym przesłaniem wielkiego Prymasa Tysiąclecia pozwala wnioskować, że jego beatyfikacja stawia nas – ludzi Kościoła (piszę jako ksiądz, ale nie ważne jaką rolę w tym Kościele spełniamy) przed wielkim zadaniem. Kościół w myśleniu i wizji kard. Wyszyńskiego jest bowiem bardzo wymagający i niestety bardzo odległy od tego, czego dziś w Kościele możemy doświadczyć.
Może ktoś zarzucić, że nie da się porównać Kościoła Polskiego czasów PRL do dzisiejszej rzeczywistości. Wtedy Kościół poniekąd spełniał inną rolę – był ostoją patriotyzmu, polskości, antykomunizmu. Dziś nie ma wroga w postaci antyreligijnej utopii socjalistycznej, dziś nie ma aresztowań biskupów i księży, dziś nikt nie zakazuje kultu publicznego. I faktycznie, jeśliby tylko powierzchownie porównywać, to zarzut byłby słuszny. Inne realia społeczne były wtedy, inne są dziś. Kościół jednak ten sam! Kościół Chrystusowy, oparty na i głoszący Ewangelię Bożą, z misją prowadzenia dusz do zbawienia. Bo choć często kard. Wyszyńskiego kojarzymy z przywództwem na arenie walki z komunizmem (bo bronił wartości przed tym systemem) to jednak jego wizja Kościoła była właśnie taka. Kilka cech „Kościoła wg Wyszyńskiego” wydaje mi się na tyle istotnych, że powrót do nich (a może odkrycie ich na nowo) może być doskonałą podpowiedzią dla Kościoła postpendemicznego czasu. Poniżej wymienione cechy i ich bardzo fragmentaryczne omówienie jest zaledwie zarysowaniem tematu do dalszej dyskusji, co chcę mocno podkreślić.
CECHA 1: WIARYGODNI, SILNI PASTERZE
To charakterystyczność Kościoła tamtych czasów. Prymas Tysiąclecia był niekwestionowanym interrexem. Da mihi animas… Otrzymał i rządził. W wymiarze moralnym przede wszystkim. Ci, którzy mogli zetknąć się z jego osobą osobiście wspominają jak wielkim autorytetem się odznaczał. Autorytet nie do podważenia. Cała działalność Episkopatu w tamtym czasie oscylowała wokół osoby Prymasa. Źle na tym Kościół nie wyszedł. I ktoś może zarzucić, że dziś czasy nie te, że Kościół stał się bardziej pluralistyczny i nie można wracać do tamtych schematów, które były odpowiednie na tamte a nie nasze czasy. Jedno jest jednak pewne, że nigdy potem Episkopat Polski nie odznaczał się taką jednością w działaniu i myśleniu. Było to widać „na dole” w sukcesywnej realizacji ogólnopolskich programów duszpasterskich (z różnymi oczywiście wynikami), w odbiorze przez Lud Boży i w postrzeganiu przez całe społeczeństwo (bo nie tylko Boży Lud – czyli Kościół wchodził w grę). Kardynał był zawsze ostatnią instancją decyzji, ale swoją postawą potrafił zbudować wspólny front działa na rzecz Kościoła. Dziś rzadko kto nie ma wrażenia, że jest całkowicie inaczej.
CECHA 2: MARYJNOŚĆ BEZ DEWOCJI
Wielu ludzi, nawet badaczy historii Kościoła, zarzuca kardynałowi Wyszyńskiemu mariologię maksymalistyczną, czyli takie spojrzenie na rolę i znaczenie Maryi w planie zbawienia, które odbiera miejsca samemu Jezusowi Chrystusowi. Faktycznie Prymas był mocno związany z pobożnością maryjną i taką propagował. Trzeba jednak jasno zaznaczyć, że nie była to dewocja, polegająca na klepaniu litanii i różańca, poparta peregrynacją Obrazu i masowymi pielgrzymkami do miejsc maryjnych. Było to i jest nadal (do wykorzystania!) przepastne objętościowo studium maryjności, z uzasadnieniem takie wywyższenia roli Maryi. Choć w odbiorze często postrzegane jako budowane na emocjach to jednak bardzo przemyślane prowadzenie duszpasterstwa Kościoła w Polsce drogą Niepokalanej, poparte dogmatycznie, biblijnie i historycznie. Komplementarność tego nauczania zdumiewa. I jest do obronienia. Zaskoczyłem się bardzo, kiedy ostatnio czytałem biografię ks. Blachnickiego (autorstwa p. Terlikowskiego) i dostrzegłem tak samo głęboką analizę maryjności, przebijającą w działaniu i myśleniu założyciela Ruchu Światło – Życie. Wnioski podobne. Kościół w Polsce będzie maryjny albo nie będzie go wcale. Myśl warta zaznaczenia.
CECHA 3: KOMPLEMENTARNOŚĆ WIZJI
To co najbardziej zdumiewa w postawie, działaniu i myśleniu Prymasa Tysiąclecia – całościowa wizja Kościoła. On rozumiał, że tylko budowanie Kościoła na wszystkich frontach jednocześnie przyniesie określone rezultaty. W swoim pasterzowaniu nie skupiał się tylko na szczególnych obszarach duszpasterstwa (bo w tym czuł się dobrze, a tamtego nie tykał). Widział Kościół we wszystkich jego wymiarach. Miał to wszystko bardzo logicznie poukładane. Największym tego przejawem jest chociażby fakt łączności, niesamowitego przenikania się i wzajemnego uzupełniania (równoległego rozwoju) trzech wielkich inicjatyw Prymasa: Odnowienia Ślubów Jasnogórskich, Peregrynacji Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej i Wielkiej Nowenny Tysiąclecia. Każde z tych wydarzeń analizowane osobno jest niepełne, nie do zrozumienia. Jedno wynikało z drugiego, bo wizja była całościowa. Dziś w Kościele (duszpasterze ale nie tylko) starają się jak mogą, ciągnąc jednocześnie kilka srok za ogon z różnym, często miernym, rezultatem. Brakuje w tym jakiegoś fundamentu, jakiejś myśli i wizji przewodniej. I może nie czas by wymyślać i tworzyć na nowo, a czas powrócić do już sprawdzonych i komplementarnych pomysłów.
CECHA 4: WALKA Z WADAMI
Z wadami, które jeśli w sobie zauważał, to zwalczał (zacząć od siebie!!). Z wadami, o których Prymas zawsze mówił wprost. I nie bał się odbioru. Z wadami, na które zawsze dawał jakąś receptę. I oczywiście pierwsza nasuwa się tutaj wizja walki z alkoholizmem (zresztą również zauważona przez wspomnianego Blachnickiego), ale chodziło tutaj o wiele innych wad: Kościoła (a czy dziś tych wad nie zauważamy?), człowieka czy Ojczyzny. Kiedy rozmawia się ze świeckimi to często zwracają uwagę, że czują się w Kościele „zagłaskani”. Bo jakoś wygodniej nie dotykać spraw trudnych, wstydliwych, bo jakoś prościej o przypominanie o Miłości Bożej bez wskazywania wymagań. I takie (łatwe do zauważania) błędne myślenie, że jak będziemy się uśmiechać to ludzi w Kościele będzie coraz więcej. I troszkę wstyd, że muszą przypominać to świeccy, że jakość jest w cenie. Jakość a nie miałkość.
CECHA 5: PRZEDE WSZYSTKIM CZŁOWIEK
Bo relacja Boga z CZŁOWIEKIEM była dla Prymasa najważniejsza. „Człowiek jest najważniejszą na świecie istotą, jest swego rodzaju centrum, ku któremu powinny się kierować wszystkie sprawy ziemskie”. I to dalszego komentarza nie wymaga.
Za kilka miesięcy Prymas Tysiąclecia będzie ogłoszony błogosławionym. Stanie się dla Kościoła w Polsce wielkim orędownikiem, patronem wielu spraw i wspomożycielem w odbieraniu łaski Bożej. Czy do tego czasu zdąży na powrót stać się naszym nauczycielem?
Chciałbym.
Szczesc Boze! Od dwoch lat sledze artykuly Ksiedza i mam wrazenie, ze Ksiadz nie jest zadufanym w sobie klerykalem (cytuje tylko Ksiedza artykul ;-)). Dlatego mam do Ksiedza zaufanie, ze moje slowa zostana potraktowane jako zyczliwy glos w dyskusji. Nie pisze tego na deonie, bo ostatnio moje komentarze sa banowane.
I tak odniose sie krotko do paru mysli:
1) W czasach Prymasa nie bylo silnych pasterzy. Gdy go uwiezili, reszta biskupow podpisala zaraz porozumienie z rzadem komunistycznym, o czym Prymas gorzko wspomina miedzy wierszami w swoich zapiskach. A potem to i Wyszynski nie pozwalal sie nikomu zbytnio rozbrykac – on i tylko on byl Prymasem Tysiaclecia!
2) Wywyzszenie Maryi bylo dewocyjne, o czym przekonano sie po upadku zelaznej kurtyny. Okazalo sie wowczas, ze Maryja nie zajela wprawdzie w polskim Kosciele miejsca Chrystusa, ale przypisywano jej wiele atrybutow Ducha sw., o ktorym sie w Polsce bardzo niewielu mowilo (bo i po co budzic te charyzmaty w ludziach, potem sie tego nie opanuje). Pamietam kazania Wyszynskiego o Maryi Wspolodkupicielce. Diabli to wzieli, nikt dzis o tym nie mowi…
3) Ta wizja byla w sobie spojna, ale nie katolicko-soborowa. To bylo, przepraszam za wyrazenie, trzymanie wszystkich biskupow za pysk, zeby zaden z nich nie odwazyl sie myslec samodzielnie. Ks. Jan Zieja wogole nie popieral tych wizji duszpasterskich i dlatego byl przez Wyszynskiego sekowany i trzymany na dystans (choc w czasie wojny byli przyjaciolmi). A o jakiejs roli swieckich w Kosciele to Wyszynski wogole nie chcial sluchac! (oprocz przygotowania oltarzy i posprzatania).
Na razie to tyle. Ksiadz ma moj adres mailowy. Jestem ciekaw, co Ksiadz teraz o tym mysli.
Pozdrawiam i zycze sil i blogoslawienstwa!