Jestem po lekturze pięknie zatytułowanego i nawet znośnie wydanego Zeszytu Specjalnego do programu duszpasterskiego Kościoła katolickiego w Polsce „Duszpasterstwo w czasie pandemii”. Lekturę podjąłem po tym jak Internet rozszalał się w opiniach na temat niektórych artykułów, zawartych w tej nieocenionej pomocy duszpasterskiej (można tu wyczuć ironię). Lektura pozostawiła niesmak.
Muszę być obiektywny. Cieszę się, że zeszyt specjalny powstał. To oznacza, że KEP (który przecież podpisuje się niejako pod publikacją, skoro to oficjalne materiały duszpasterskie) nie przechodzi obojętnie wobec problematyki pandemii i tego jak zwykły, szary ksiądz (do takich się zaliczam) ma w tym wszystkim się odnaleźć. Doceniam niektóre artykuły, szczególnie ten z wypisanymi po kolei wszystkimi popularnymi narzędziami do pracy w przestrzeni Internetu (jedno „ale”, że musiałem je odkryć wcześniej sam, troszkę za późno z tym artykułem, proszę KEPu). Doceniam także próbę podjęcia oceny powstałych w związku z całą epidemią problemów duszpasterskich (gratulacje dla autorów). Nie mogę jednak się zgodzić na obecny w niektórych tekstach krytycyzm tego, co w tym czasie w Kościele w Polsce się działo (szczególnie w formach online). I nie chodzi tutaj o samą słuszność opinii. Nie chcę polemizować z wybitnymi autorami na temat tego czy rację mają czy też nie. Daleki jestem także od osobistej oceny niektórych „duszpasterskich ruchów i przedsięwzięć”. Nie mogę jednak wobec tego krytycyzmu przejść obojętnie z jednego powodu. Wiele bowiem w Internecie katolickim się dzieje (liczne rekolekcje, liczne konferencje, mnóstwo streamingów modlitewnych, etc.) i może faktycznie nie zawsze jest to „teologicznie” poukładane. Pytanie jednak mam jedno: co główny pomysłodawca Zeszytu dodatkowego dał w zamian? Co sam zaproponował? Co – napiszmy to wprost – w czasie pandemii zrobili Biskupi (na szczęście są chlubne wyjątki) i z jakimi propozycjami wyszli do swoich wiernych?
Bo łatwo krytykować. Napisać w tekście, że dwóch świeckich panów obrało złą formę przybliżenia ludzi do Maryi, że – o zgrozo! – dwóch świeckich ludzi błędnie interpretuje teologię i historię zbawienia. Prosto napisać, że przecież wszystkim duszpasterzom internetowym chodzi tylko o lans i próżną sławę. Można nawet z wielką swadą skrytykować ogromne skupienie się na prywatnych objawieniach (to chyba naturalne, że w katastrofalnych czasach ludzie czytają katastrofalne wizje?) czy zanegować przeakcentowanie obecności Maryi w duchowości człowieka. Można to wszystko. Pióro (w tym przypadku klawiatura) przyjmie dosłownie wszystko. Tylko znowu mam nieodparte wrażenie, że na krytyce się kończy! Znowu nie w zamian. Nie jestem zwolennikiem żadnego z opisanych w artykule ks. Sawy nurtów. Nie promuje ich w swoich mediach społecznościowych. Po pierwszej książce ks. Chmielewskiego odpuściłem sobie jego wizje i styl myślenia, na byłego ks. Natanka nigdy nawet nie spojrzałem (choć śmieszny był tekst sprzed lat o pomalowanych na czarno paznokciach), zdziwiła i zaskoczyła mnie informacja o suspensie o. Pelanowskiego, którym swego czasu zachwycała się połowa moich braci kleryków w seminarium, bo nigdy nie było mi z nim po drodze. Nie rozumiem pewnych, faktycznie trywialnych skojarzeń o. Szustaka, które serwuje w swoich Wstawakach (bo ilość ofiar pożartych przez rekiny w minionym roku nic nie wniosła do mojego życia) i naprawdę nie chce dywagować nad tym czy oni wszyscy robią to dla kasy lub sławy (że zacytuję: „Najbardziej rzuca się w oczy celebryctwo. Dzięki internetowi kaznodzieje stali się wszechobecni i wszechwiedzący. Nie ma miejsca, do którego by nie dotarli ze swoim przekazem, i nie ma tematu, na którym by się nie znali. Wielu z nich już dzisiaj osiągnęło status celebrytów. W sieci nie tylko głoszą rekolekcje, nauczają, ale także uczą gotowania i promują gry. Często ich medialne projekty bywają szumnie określane mianem ewangelizacji, niejednokrotnie jednak nie mają z nią wiele wspólnego”). Jedno jest pewne: ONI WSZYSCY COŚ ROBIĄ, IM SIĘ CHCE. Jedni bardziej znośnie, drudzy bardziej nieudolnie, ale robią.
I nie ważne po której stronie barykady jesteś (bo w Zeszycie dostało się i trydenciarzom i liberałom), nie ważne w którym z tych nurtów się odnajdujesz, kiedy czytasz ten zeszyt otrzymujesz komunikat: unikaj tych wszystkich „internetowych inicjatyw”. I może nawet chciałbym być posłuszny. I może nawet mógłbym unikać, tylko co zaproponowano mi (jako księdzu, który materiałów i inspiracji duszpasterskich na czas pandemii potrzebuje), co zaproponowano wiernym w zamian? Absolutnie nic. Dzięki Bogu za transmisje z codziennej Eucharystii abpa Rysia, które kaznodziejstwo jest inspiracją dla wielu; dzięki Bogu za rekolekcje bpa Galbasa, które swego czasu można było usłyszeć, ale poza tym cisza! I pustka!
Nie dziwmy się więc i księżom i wiernym świeckim, że w tym trudnym duchowo czasie radzą sobie jak mogą. Tworzą swoje może i nieudolne dzieła, które znajdują odbiorców. Buduję swoje duchowe przestrzenie internetowe bo są (bo jesteśmy!) głodni Boga. Po prostu. I może faktycznie, jak zarzuca w swoim zeszytowym artykule ks. Artemiuk, jest w tym wszystkim jakaś uproszczona duchowość i emocjonalne nadmierne przywiązywanie do siebie, ale czy ktoś do tych wszystkich autorów wyciągnął pomocną dłoń? Czy ktoś na czas koryguje ich błędy (nie dla skrytykowania, ale z autentycznej chęci pomocy), czy ktoś „tam z góry” szuka różnych form pomocy by te wszystkie inicjatywy udoskonalić a nie zlikwidować i zniszczyć? Mam wrażenie, że nie. Z jednym wnioskiem się zgadzam. Ks. Sawa w swoim artykule napisał: „Daje się bowiem zauważyć fakt, że zasadniczo Kościół, na różnych poziomach, jedynie reaguje na zaistniałe kontrowersje w społeczeństwie, niewłaściwe poglądy czy postawy, choć i tak niejednokrotnie ta reakcja jest spóźniona lub nieadekwatna. Tymczasem konieczne byłoby nadawanie odpowiedniego tonu, a przede wszystkim tematyki prowadzonych w społeczeństwie dyskusji. Patrząc od innej strony, można stwierdzić, że brakuje odpowiedniego wsłuchiwania się w głos ludzi, ich myślenie i oczekiwania.” Może po prostu czas by Kościół hierarchiczny zaczął to robić na serio (mam w tym temacie pretensje także do samego siebie dla jasności).
I niestety mam też wrażenie, że na „Zeszycie dodatkowym” się skończy. Chcieliśmy pomocy na czas pandemii? Oto proszę – mamy! Przynajmniej ładnie wydana:) I jak w dyskusji na ten temat wyraził się mój jeden kolega ksiądz: „Wszyscy wkoło winni – tylko nie ich brak decyzyjności”. O mores, o tempores!
Bałagan myślowy w tym co napisałem ogromny – ale emocji we mnie sporo.
I idźmy dalej robić swoje! Może nie idealnie teologicznie, psychologicznie, socjologicznie, ale róbmy – bo Pan Bóg z każdego – nawet najbardziej popękanego naczynia – może ulepić coś pięknego! W to wierzę. A wszyscy ci mądrzejsi i ważniejsi (bo nikomu nie ujmuje tych cech) niech pomogą, by to co już jest, stawało się lepsze, a to co jeszcze w głowach tych szalonych internetowych ewangelizatorów (lub nie ewangelizatorów jak kto woli), rodziło się jako odpowiednie! Wszystkie ręce na pokład?